nie było mnie długoooo....porządkowałam w tym czasie swoje życie w szuflady oraz buntowałam się przeciwko szarej rzeczywistości - chociaż nie wiem czy nie na zasadzie 13-latki, która "nienawidzi facetów i wszyscy są draniami" - bo przecież tyle się nażyła i tyle krzywdy doznała.
Ja nie doznałam, ale jakiś rodzaj buntu wobec pracy, polityki i życia w naszym kraju narodził się wewnątrz mojej klatki - dalej stuka, jak wredna nerwica, ale powoli uczę się z nim żyć na nowo - oswoić go.
Dodatkowo ten drugi ktoś ciągle obok mnie, który jest i jest ;-)
Życie w pojedynkę to łatwizna. Wiem, że może wywołam teraz oburzenie
wśród czytelników, którzy preferują życie samodzielne (Broń Boże samotne!) ale
tak uważam i basta! Zero kompromisów, zero śmierdzących skarpetek w sypialni
(bo przecież swoje nigdy nie śmierdzi!), zero konieczności dopasowywania się do
tego drugiego puzelka lub jak kto woli drugiej połówki (tylko co gdy po latach
okazuje się, że połówek wychodzi trzy, cztery lub więcej ;-) ?). Życie
samodzielnie nie wymaga od nas trudu życia we dwoje (a to Ci odkrycie). Życie
we dwoje, choćbyśmy byli najbardziej zgraną parą świata, wibrującą w tych
samych odcieniach i tą samą energią zawsze wymaga od nas pewnego wysiłku.
Trudniej gdy jesteśmy rogatą duszą, która swoje ego ładnie wykarmiła przez lata
życia tylko z samym sobą. Wtedy ego trzeba okiełznać…Przez kilka związków,
które w moim życiu się przydarzyły żyłam w przekonaniu, że oto nastała chwila w
której to ja udowodnię jak bardzo jestem potrzebna do szczęścia drugiemu
człowiekowi. Żeby była jasność partner również stanowił ważny element mojej
układanki. Był doskonałym pokarmem dla mojego ego! Jak pasożyt oplatałam swoją
„ofiarę” i żywiłam się nią dzień po dniu. Uzależniałam od siebie, od swojego
nastroju, pogody za oknem czy chwilowego widzimisię. Żądałam stałej uwagi,
ciągłej akceptacji, kreatywności i innych cudów wianków. Powiedzmy wprost –
oczekiwałam rzeczy niemożliwej. Nie rozumiałam, że chłopak może nie mieć na coś
ochoty w danym momencie, „bo przecież ja miałam”. Zjadałam go kawałek, po
kawałku…do momentu gdy nie budziłam się z ogromną zgagą. Okazało się, że
„danie” robiło się nieświeże i ciężkostrawne. Więc następny…aż do momentu gdy
okazało się, że ugryzłam kamień. Nie trafiłam bynajmniej na zimnego faceta, bez
uczuć czy jakichś reakcji życiowych ;-). Wreszcie trafiłam na kogoś kto potrafi
powiedzieć „nie”, kto ma swoje zainteresowania i za żadne skarby z nich nie
zrezygnuje. Trafiłam na mężczyznę na którego przestałam patrzeć jak na
smakowity kąsek, a którego zaczęłam traktować jak wyzwanie każdego dnia.
Pamiętajcie, że najzdrowszy jest twardy chleb, a nie miękkie (czyt. "naszprycowane chemią") bułki...
Ja mam swojego puzzla wiem,że to ten jeden jedyny kawałek idealnie do mnie pasujący i nie jest miękką bułą:P
OdpowiedzUsuńLadne slowa
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Twój blog. Ciekawie piszesz i do rzeczy. I zgadzam się z tobą, ze życie w pojedynkę jest łatwiejsze i czasem przyjemniejsze:)
OdpowiedzUsuńżyciowo:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny u Nas. :)
OdpowiedzUsuńBardzo trafny ten post. Cudownie widzieć w sieci kolejnych mądrych ludzi, którzy świadomi ego budują siebie ponad nim. I wiele prawdy w tym, że w związkach to ego działa najsilniej. Ale też i wielką radość można poczuć każdego dnia, po raz kolejny z nim wygrywając.
Inika.
A dlaczego to,Adamiakowa przestała pisać.Tak nie można,Adamiakowo.Zachęcam i uśmiech posyłam.KUBA
OdpowiedzUsuńwitam, po przerwie :) Mała Mi
OdpowiedzUsuń